E V E R E S T   F L Y   E X P E D I T I O N

PIERWSZA POWIETRZNA DROGA POLAKÓW NA MOUNT EVEREST

 

 

  

 

Pod kryptonimem "Biały Orzeł" 

    English version    Deutsch    Français    Espaniola Italy    

 

Strona jest poświecona  projektowi "BIAŁY ORZEŁ"  promującemu  nowy  trend w  zdobywaniu gór wysokich tj. wlotom i  lądowaniom  na szczytach górskich (powyżej 3000 metrów nad poziomem morza), czyli:

 

„SUMMITS GLIDING-owi

         Ten nowy rodzaj sportu, który jest wynikiem nieustannego rozwoju naszej cywilizacji swoje początki bierze z popularnego alpinizmu. Z połączenia alpinizmu i nowatorskiej techniki lotniczej, tu zmodyfikowanej  lotni i mistycznej chęci zdobywania, powstała innowacyjna  idea umożliwiająca przełamywanie granic ludzkich możliwości. Wprowadzenie tej  idei w życie jest nie lada wyzwaniem.

„Każde marzenie dane jest nam od Boga

wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia.

Każda innowacyjna idea pozwala żyć i

poznawać życie od nowa.”

 

„Zło jest tylko zniekształconą formą przeżywania tego

co dał nam Bóg.”

Sentencje ponadczasowe nie posiadające autora, znane i przekazywane od stuleci!!!

Cel projektu:

     Celem głównym prezentowanego tu projektu „BIAŁY ORZEŁ” jest pierwszy w historii naszej planety bezpieczny wlot i zlot z najwyżej położonego miejsca na ziemi (8848m n.p.m.). Moja grupa złożona z młodych, odważnych ludzi zamierza przy użyciu specjalnie wykonanej lotni dokonać czegoś, o czym nie śniło wielu, co wzbudza strach i przerażenie u wielu, co wydaje się szaleństwem dla rzesz, ale JEST MOŻLIWE oraz bliskie naszym świeżym i śmiałym sercom. Dokonanie wlotu na wysokość, którą osiągnąć mogą tylko samoloty i rakiety, lądowanie na małym pochyłym skrawku powierzchni, jaką tworzy szczyt górski, to wyzwanie stanowczo dla tego tysiąclecia. W przypadku powodzenia misji wyczyn ten zostanie wpisany nie tylko do księgi rekordów Mount Everestu, ale również do Światowej księgi rekordów i dokonań naszego, trzeciego tysiąclecia. Tak śmiałego przedsięwzięcia jak do tej pory nikomu nie udało się zrealizować, jak również nikt nie próbował go osiągnąć. Nie została poprowadzona żadna rozsądna droga powietrzna na szczyt dachu świata, chociaż dokonano udanych zlotów z Everestu z użyciem paralotni.

Kolejny raz, wspominając naszego słynnego, zasłużonego rodaka Jurka Kukuczkę, My Polacy mamy szanse rozsławienia tak nam bliskiego imienia ukochanej ojczyzny. POLSKA to przecież My, POLACY!!!

   Historia Najwyższej Góry Świata

Autor : Paweł Szymanek, Alpy 2004r., 3750m n.p.m.

 

   Historia powietrznego podboju Mount Everest


"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi."

Albert Einstein

 

Przedruk artykułu na temat wyprawy:

Paweł Szymanek jest pomysłodawcą i kierownikiem wyprawy „Biały Orzeł”, której celem jest zdobycie najwyższej góry świata – Mount Everestu. Szymanek – wraz z resztą zespołu (Adamem Liburą, Błażejem Błażejowskim) – nie chce jednak dokonać tego w tradycyjny sposób, lecz za pomocą lotni ze zmodyfikowanym napędem.

Kontynuując dokonania najsłynniejszego Polaka, alpinisty Jurka Kukuczki, chcą wyznaczyć pierwszą powietrzną drogę na dach Świata. Jak dotąd nikt jeszcze nie podejmował tak śmiałego wyzwania, trójka warszawiaków byłaby zatem pionierami nowego stylu zdobywania gór najwyższych. Panowie chcą na dach świata bezpiecznie wlecieć i z niego powrócić. 

Szymanek, Libura i Błażejowski nie ukrywają, że inspiracją są dla nich przedwojenne wielkie wyczyny polskich lotników, wspaniałe osiągnięcia naszej myśli technicznej, owocujące wieloma niezwykłymi sukcesami. – Mamy nadzieję rozsławić przy okazji tak nam bliskie imię ukochanej Ojczyzny – przyznają zgodnym chórem.

Pod koniec czerwca panowie wyruszają na Alaskę, gdzie zamierzają przeprowadzić niezbędne próby powietrzne na szczycie McKinlley. Rejon tej góry przypomina panującymi warunkami wysokie Himalaje, dlatego została wybrana na miejsce przeprowadzenia najniebezpieczniejszych testów lotniczych. Na jesień tego roku przewidziana jest wyprawa do Nepalu, której celem jest wlot stopniowy z bazy startowej do kolejnych baz w kierunku wierzchołka najwyższej góry Ziemi. Planowane są przeloty testowe pomiędzy kolejnymi bazami wysuniętymi i w końcu lot szczytowy, który ma za zadanie osiągnięcie punktu najwyżej położonego.

Góry pomagają zmienić życie

- mówi Paweł Szymanek, pomysłodawca i kierownik powietrznej wyprawy na Mount Everest:

·         Na szczycie najwyższej góry świata – Mount Everest – był już staruszek, było dziecko, niewidomy i kaleka, nikt jednak nie dotarł nań drogą powietrzną. Jest to realne?

- Jak najbardziej. W 1988 roku z wierzchołka zleciał na paralotni Francuz Jean Marc Boivine, trzynaście lata później w jego ślady poszedł inny Francuz, Bertrand Roche. Wraz z żoną wspiął się na szczyt i zleciał z niego w tandemie na paralotni aż dwukrotnie. Przy podejściu zastosowali aparaty tlenowe zaopatrzone w butle ze sprężonym tlenem, które miały ze zadanie wyrównać jego niedobór w bardzo rzadkim powietrzu. Na samym wierzchołku ogromne kłopoty sprawiło rozpostarcie paralotni, w tę czynność zaangażowany był cały sztab ludzi im towarzyszących. Jak widać nawet z Mount Everestu można zlecieć bezpiecznie, cała sztuka polega tylko na tym, by tam wlecieć i wylądować. Jak na razie nikomu się to nie udało. Jak również nie słyszałem aby ktokolwiek chciał tego dokonać. Nadmienić należy, że pierwszego przelotu samolotem nad Mt. Everestem dokonał zespół pułkownika L.V.S. Blackera w 1933 roku, a w latach 90 i na początku tego stulecia dokonano udanych przelotów nad szczytem balonem, holowaną lotnią i motolotnią. 

·         Kiedy i dlaczego zrodził się pomysł wyprawy o kryptonimie „Biały Orzeł”?

- Cztery lata temu byłem wraz ze znajomym na Spitsbergenie i dużo rozmawialiśmy o locie na najwyższe góry świata. Ja już miałem spore doświadczenie, obycie z paralotnią i lotnią, miałem też przyjaciół, którzy podzielali te pasje. Pomysł zrodził się chyba dlatego, że nikt wcześniej tego nie próbował. Boivine i Roche udowodnili, że nawet z ośmiotysięczników można spokojnie zlecieć, dlaczego zatem ktoś nie mógłby pokonać powietrznej drogi w obie strony.  Człowiek stał już na Księżycu, myśli o locie na Marsa, a nikt nie próbował nawet wlecieć na najwyższy szczyt ziemi i tam wylądować – to niewiarygodne, ale prawdziwe. To nas zainspirowało, zwłaszcza, że Błażej Błażejowski – jeden z uczestników naszej wyprawy – brał czynny udział w programie Mars Society i NASA - FMARS 2005 na kanadyjskiej wyspie Devon. Był to element międzynarodowych przygotowań do załogowej misji na Marsa. Postanowiliśmy zatem spróbować i stać się pionierami czegoś, co może zmienić historię zarówno alpinizmu jak i lotnictwa amatorskiego.

-Ja brałem już udział w wyprawie na Mount Everest. Widziałem całe przygotowania, otoczkę, jaka jest z nią związana. To ogromne przedsięwzięcie, w które zaangażowane są setki osób, choćby Szerpów tworzących drogę, wbijających paliki, drabinki (tworzących tzw. highway na Everest). Nie udało mi się wejść na szczyt, ale przywiozłem ze sobą niezwykłe wspomnienia. Przede wszystkim przeżyłem lawinę, która zasypała ponoć najbezpieczniejszy pierwszy obóz. Jako jedyny widziałem i robiłem jej zdjęcia aż do momentu zasypania. Reszta ofiar pogrążona była we śnie, gdyż  lawina zainicjowana spadającym serakiem ze ściany Everestu (ponad 8000m) zaatakowała zaraz o świcie, o 5.04 nad ranem.

·         Co ludzi pcha w wysokie góry? Chęć sprawdzenie samego siebie, poznania granic możliwości, bycia bliżej Boga?

- Ludzie nie chodzą tam po to, by sprawdzić swoje możliwości, ale po to, by odnaleźć siebie, odnowić łączność z Bogiem. Pewnie są osoby dla których jest to medialny show, okazja do zdobycia sławy i popularności, ale oni są nieliczni. Nie tędy bowiem droga. Góry przypominają Boga, ta cisza, wyjątkowość obcowania z sobą powoduje, że człowiek słyszy ów głos wewnętrzny, godzi się ze światem, może przemyśleć wiele rzeczy, odnaleźć spokój i pokój duszy. Góry potrafią wreszcie zmienić ludzkie życie, pomagają dojrzewać. Pan Bóg wie, że porywanie się na ośmiotysięczniki jest szaleństwem, ale pozwala człowiekowi owo marzenie realizować, bo w ten sposób ten się do Niego zbliża, lepiej Go poznaje. Fantazja Boga jest wszechogarniająca i niepojęta.

 

Zachód słońca w Alpach (wrzesień 2004r.)

-Dla mnie wyprawa na Mount Everest była pewnym przełamaniem siebie, swoich słabości i lęków. Prawdziwym sprawdzianem wiary, totalnej darmowości Bożej łaski i przyrody. Dużo się wówczas nauczyłem.

-Fascynujący jest sam wysiłek fizyczny, mozolny trud, ileż jest bowiem momentów, w których człowiek nie chce już dalej iść, wydaje mu się, że nie da rady, a tymczasem na przekór wszystkiemu prze do przodu sam się sobie dziwiąc. Tak, to też jest pokonywanie granic swych możliwości, ale dużo głębsze, niż się może komuś wydawać. Człowiekowi jeszcze się wydaje, że może  wszystko kontrolować, chce wszystkim kierować w swej pysze. Góry łamią te wyuzdaną wizję człowieka. Każda moja wyprawa była otwarciem się na Świat – otwarciem na to co ma przyjść. Cierpliwym czekaniem na to, co Bóg chce mi tym razem dać, co mi chce powiedzieć przez zdarzenia i ludzi, których spotykam. To jest tak jak w pieśni „w lekkim powiewie przychodzisz do mnie”, tak jak prorok Eliasz tego doświadczył. Pokochałem tą niepewność i to ryzyko, to ryzyko przyjęcia Boga, jego miłości w postaci gór, natury i osób. To jest doświadczeniem nie do opisania, bo tylko ryzykując własnym, jedynym życiem można  poznać inną stronę tej ziemi.

·         Teraz spróbuje Pan szczyt zdobyć po raz drugi, drogę jednak zdecydowanie mniej konwencjonalną. Dlaczego lotnia?

- Standardowy helikopter tam nie wleci, rakieta nie wyląduje, samolot także. Potrzebny jest zatem sprzęt, któremu wystarczy w miarę płaski kawałek 10 na 10 metrów. Najlepiej do tego nadaje się lotnia. Obliczyliśmy, że przy minimalnej prędkości lotu 10 m/s jesteśmy w stanie wylądować na szczycie.

-Zresztą, ja... uwielbiam lotnię. Przebywanie w trójwymiarze daje mi wyjątkową sposobność do spojrzenia na ziemię, życie i samego siebie z innej perspektywy, z góry. Nabieram dystansu, namacalnie dociera do mnie, że jesteśmy na ziemi tylko gośćmi i to na krótki czas, który trzeba jak najlepiej wykorzystać. Będąc w powietrzu, jestem prawdziwie wolny, a czyż Bóg nie stworzył nas do wolności? Czyż jego miłość nie jest bezgraniczną wolnością? Jesteśmy przecież dziećmi Boga, a nie ludzi!!!

·         Aby swój cel zrealizować, musicie pokonać masę przeszkód, różnorakich, będących wielkim wyzwaniem nie tylko dla człowieka, ale i techniki.

- Jestem przekonany, że sam lot na Mount Everest jest dużo mniej niebezpieczny od wspinaczki. Nie wymaga dwóch miesięcy mozolnego podchodzenia pod górę, aby móc dokonać ataku szczytowego, specjalnej aklimatyzacji, czy ogromnych kosztów. Samo zezwolenie na wejście kosztuje przecież 10 tysięcy dolarów od strony Nepalu, nie wspominając o innych dodatkowych opłatach, co w konsekwencji daje sumę ponad 25,000 dolarów. Niewielu sobie może na to pozwolić, sponsoring jest jedynym sposobem realizacji takowego zamierzenia. Wchodząc „konwencjonalną” drogą trzeba liczyć na korzystną pogodę, jak jej nie ma – cierpliwie czekać. Lecąc lotnią, wybieramy sobie pogodę i dobieramy ją do naszych potrzeb. Gdy jest zła, po prostu nie lecimy, gdy dobra – próbujemy, bądź czekamy na lepszą.

-Oczywiście nie znaczy to, że to łatwa i spokojna ekspedycja, przeciwnie. Nadal przed nami jest ogrom wyzwań, którym musimy podołać, czy to fizycznych, czy psychicznych. Bodaj w psychice tkwi klucz do ewentualnego sukcesu, od determinacji, chęci. Też musimy się zaaklimatyzować, choćby z tego powodu, że główna baza pod Mt. Everestem, z której startujemy, znajduje się ponad 5000m n.p.m.. Gdy podczas wspinaczki na Mount Everest człowiek zasypia, w celu odpoczynku, jego serce nie ustaje bić z częstotliwością lekkoatlety biegnącego dystans 400m. Trzeba przepompować dużo więcej krwi, aby dotlenić organizm, wysiłek jest ogromny. A temperatura jest bardzo niska, przez co generujemy mniej energii. Plucie krwią, choroby wysokościowe, takie jak  obrzęk płuc i mózgu, co roku są przyczyna zejść śmiertelnych. 

-Problemem jest także... słońce. Wysoko w górach w jego promieniach człowiek dziwnie się czuje, odbijają się one od lodu i śniegu, działają niemal jak mikrofala. Grzeją na zewnątrz i od środka, co rozstraja zmysły, umysł, nad ranem temperatury są niskie, a w południe człowiek ma wrażenie jakby był na Hawajach.

·         Jak zbudować silnik, by bez problemów zadziałał na prawie 9 tysiącach metrów, by nie zmogły go panujące warunki atmosferyczne?

- Są różne możliwości. Można skorzystać z silnika spalinowego z turbokompresorem, turboodrzutowego, czy rakietowego, odpowiednie modele są dostępne na rynku. Najważniejszą kwestią jest masa, lotnia nie jest w stanie unieść zbyt wiele. Dodatkowo wraz z wysokością spada moc silnika w przypadku zastosowania klasycznego rozwiązania czy turboodrzutowego. Obecnie jesteśmy w trakcie negocjacji z kilkoma firmami produkującymi silniki turboodrzutowe do samolotów. Na wysokości ponad 6500m stopień wychłodzenia jest ogromny, para wydzielana w procesie spalania w zwykłym silniku spalinowym szybko zamarza, tworząc lód zapychający przewody. Uniemożliwia to nie tylko precyzyjny, powolny lot, ale i sam start. Musimy zatem zastosować specjalne układy kompresujące, rozgrzewające, izolujące i wspomagające pracę silnika. Koniecznością są specjalne, bardziej energetyczne mieszanki paliwowe.

·         Ponoć istnieje możliwość, że będziecie mogli skorzystać z kosmicznych technologii NASA?

- O ile lot i powrót z Mount Everestu wydaje się  realny, o tyle prawdziwym wyzwaniem jest lądowanie. Tam nie będzie szerokiego pasa, nie będzie czasu na kombinowanie, tylko wąski odcinek stromej powierzchni, na którym będziemy musieli bezbłędnie osiąść. Wszystkie nasze wcześniejsze obliczenia muszą okazać się idealnie trafione. Dlatego chcemy skorzystać z tego, co oferują programy NASA, wykorzystać pewne technologie, które pozwoliły wylądować na Księżycu, czy Marsie. Kontaktowałem się już z Agencją, jest z jej strony zainteresowanie. Musimy tylko konkretnie się określić, kiedy i jak chcemy odbyć wyprawę. Swego rodzaju sprawdzianem współpracy z agencją jest wyprawa na Alaskę, gdzie zamierzamy poczynić właściwe ustalenia z konkretnymi ludźmi.

·         Już w czerwcu wyjeżdżacie na Alaskę, by tam przygotować się do wyprawy na Mount Everest.

- Na Alasce jest jedna z najniebezpieczniejszych i najbardziej wymagających gór świata – McKinlley. Chcemy na niej potrenować przede wszystkim lądowanie.  Panują na niej wiatry i prądy powietrzne  przypominające  wysokie Himalaje, zatem możemy się sprawdzić w warunkach bojowych. Samą wyprawę w rejon Everestu planujemy na jesień, bądź wiosnę przyszłego roku.

Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Widok dymiącego Mt. Everestu z drogi do Camp Base (wiosna 2005r.),

widoczna różnica poziomów ponad 5000m.

·                            

       Więcej informacji o wyprawie "Biały Orzeł"

 

Z ostatniej chwili:

           Francuski pilot doświadczalny Didier Delsalle dokonał jako pierwszy człowiek lądowania śmigłowcem na najwyższym szczycie Ziemi Mount Everest (8850m n.p.m.) - poinformowało w ubiegłym roku konsorcjum Eurocopter. Według 48-letniego Delsallego śmigłowiec Ecureuil AStar osiadł na szczycie Everestu dwukrotnie - 14 i 15 maja. Zgodnie z wymogami Międzynarodowej Federacji Lotniczej (FAI) dla tego typu rekordów, podwozie maszyny pozostawało w kontakcie z podłożem przez ponad dwie minuty (zdjęcie poniżej). Lądowanie miało charakter symboliczny, ponieważ ani pilot, ani jego maszyna nie wylądowały twardo na powierzchni szczytowej Mt. Everestu. Helikopter unosił się z wolna, smagany wiatrami, przy pełnych obrotach silnika, stykając się niewielką częścią płóz z kilkumetrowym pokryciem śnieżnym wierzchołka. Użyty helikopter AS 350D Ecureuil AStar to kopia wersji z lat 70-tych śmigłowca AS 350, przeznaczona na rynek Ameryki Północnej, dlatego wyposażona w najnowszą, udoskonaloną amerykańską turbinę napędową Avco Lycoming, dzięki której był możliwy lot na wysokość 9000m. Poprzedni rekord lądowania w Himalajach ustanowił w 2004 roku śmigłowiec Cheetah, który jest indyjską wersją licencyjną francuskiej Lamy. Osiadł on na wysokości 7670 metrów n.p.m. Rząd Nepalski jak dotąd nie potwierdził wlotu i lądowania na dachu świata, pomimo iż dokonanie to zostało ostatnio zatwierdzone przez FAI.

Zdjęcie przedstawiające pozycję maszyny francuza po symbolicznym dotknięciu podłoża powierzchni szczytowych Mount Everestu 8850m n.p.m.(http://www.eurocopter.com/everest/). Zaznaczone strzałką, miejsce stykania się i zarazem  zapadania  bardzo niewielkiej części zawieszenia śmigłowca Didiera Delsalle (reszta jest w górze) wyraźnie pokazuję symbolikę tego wyczynu . Maszyna nie mogła osiąść twardo na wierzchołku, pilot był zmuszony używać ciągu nośnego wytwarzanego przez silnik, aby utrzymać swoją pozycję przez ponad 2 minuty.

  • Czy to oznacza, że turyści będą mogli dowoli lądować na szczycie Mount Everestu?

- Zanim będziemy mogli wylądować helikopterem na szczycie Mount Everestu, zanim turyści będą mogli wybrać się w powietrzną podróż na najwyżej położony punkt na ziemi, musi upłynąć jeszcze dużo czasu. Niedoskonałość współczesnych konstrukcji lotniczych nie pozwala na szybkie wprowadzenie tej idei w życie. Pomimo dużego postępu, jaki dokonał się w ostatnim stuleciu, osiągi obecnie stosowanych turbin napędowych do śmigłowców są wciąż za słabe, aby silniki te mogły płynnie pracować na dużej wysokości tj. powyżej 8000m n.p.m. oraz być na tej wysokości skutecznie odpalane. Dotychczas możliwym było jedynie symboliczne lądowanie śmigłowca eksperymentalnego z jedną osobą na pokładzie. Dodać należy, że AS 350D Ecureuil AStar z amerykańską turbiną zabiera na pokład do 6 pasażerów i jego maksymalny pułap przy tym obciążeniu, określony przez producenta to 6000m n.p.m.. Wyczyn zatem Francuza miał charakter jedynie eksperymentalny, reklamowy i posłużył wyłącznie biciu rekordu. Należy również brać pod uwagę warunki panujące w tym rejonie na tak dużej wysokości (te należą do jednych z najniebezpieczniejszych) oraz ukształtowanie powierzchni szczytowych (te z kolei podlegają nieustannym zmianom). Dlatego śmigłowiec stosowany komercyjnie do lądowania na 8000-tysiącznikach będzie najprawdopodobniej przypominał bardziej lądownik NASA, niż sam helikopter. 

Widok ze ściany Lhotse na kocioł zachodni

(trzecia baza wysunięta od Nepalskiej strony, 7250m n.p.m., wiosna 2005r.).

 

·         Poniżej fragment Apokalipsy Św. Jana, który przyświeca temu przedsięwzięciu, jest kanwą, na której powstała opisywana wyprawa:

 

„I uniósł mnie Anioł Pana w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą,
i ukazał mi Miasto Święte -
Jeruzalem,
zstępujące z nieba od Boga,
 mające chwałę Boga.
Źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego,
jakby do jaspisu o przejrzystości kryształu:
Miało ono mur wielki a wysoki,
miało dwanaście bram,
a na bramach - dwunastu aniołów
i wypisane imiona,
które są imionami dwunastu pokoleń synów Izraela.”

Ap 21,10-12;

 

Paweł Szymanek z zawodu chemik, absolwent wydziału chemicznego PW. Obecnie specjalista ds. syntezy jądrowej w Narodowym Instytucie Badań Jądrowych. Miłośnik gór, ekstremalnych wyzwań, alpinista wśród jego dokonań przejście wielu tras w polskich górach i Alpach, w tym: Mount Blanc (4807m), Mount Cook (3754m), Elbrus (5633m), Chan Tengri (7021m), Pik Lenina (7134m), Aconcagua (6960m), McKinley (6194m) oraz uczestnik wyprawy od strony Nepalskiej na Mount Everest 2005 (8848m). Polarnik, kierownik wyprawy polarnej "Spitsbergen 2001" oraz uczestnik wyprawy "Spitsbergen 2002". Kolejne jego hobby to paralotniarstwo i lotniarstwo, projektowanie i budowa rakiet nośnych, dalekie podróże, nurkowanie oraz gotowanie.

 

    Z bardziej ostatniej chwili:

 

Pierwsza rocznica tragicznej śmierci naszego drogiego przyjaciela Angelo     D'Arrigo upłynęła 26 marca tego roku

 

Zaledwie rok temu pogromca przestworzy, człowiek, który przeleciał nad  Mt. Everestem zwykłą lotnią, włoski lotniarz i paralotniarz, uznany rekordzista, oddany bezgranicznie namiętności latania Angelo D'Arrigo zginął tragicznie w wypadku lotniczym niedaleko lotniska w Comiso na Sycyli. Samolot pilotowany przez doświadczonego pilota wojskowego (włoskich air force) zaraz po starcie stracił sterowność i runął na ziemię z wysokości 150m. Angelo, pasażer tej awionetki zginął lecąc - robiąc to co najbardziej ukochał robić, unosić się w powietrzu.

http://www.angelodarrigo.com/home_en.php

 

PAMIĘCI  NIEZAPOMNIANEGO, TAK PRZEZ  NAS  LUBIANEGO ANGELO!!!

 

Polska paralotniarka poleciała jak boeing 747

    "Życie Warszawy": Polska paralotniarka o mało nie zginęła podczas treningu   w Australii. Silna burza wyniosła ją na wysokość ponad 10 tys. metrów.

 

Zawodniczka przygotowuje się w Australii do mistrzostw świata. Podczas jednego z treningów została porwana przez silną burzę. Wiatr wyniósł ją na ponad 10 tys. metrów, czyli wyżej niż liczy Mount Everest, najwyższy punkt na ziemi. Na takiej wysokości latają samoloty pasażerskie typu Boeing 747.

- Wspinałam się i wspinałam i nagle powietrze zmroziło moje okulary słoneczne, a potem zapadła ciemność. Myślałam tylko o tym, żeby wrócić na ziemię, relacjonowała Polka australijskim dziennikarzom. Jej ciało pokrył lód, a z powodu odmrożenia prawie straciła uszy. Po trzech i pół godzinach walki w chmurach paralotniarce udało się wrócić na ziemię. W szpitalu wytrzymała zaledwie godzinę. Nie zamierza rezygnować z latania, ale mówi, że będzie ostrożniejsza.

Mniej szczęścia od Polki miał Chińczyk He Zhongpin, zawodnik z 10-letnim stażem. Jego ciało znaleziono ok. 75 km od miejsca, z którego paralotniarze startują do treningów. Według wstępnych ocen lekarzy albo się udusił, albo zamarzł na zbyt dużej wysokości.

  • Czy aby to co napisano może być prawdą???

 

- Gdy pierwszy raz czytaliśmy ten artykuł wszyscy moi znajomi, którzy mają wylatany starz większy ode mnie parsknęli gromkim śmiechem. Przyznaje, że i mi trudno było się nie śmiać oraz uwierzyć w tak abstrakcyjny wyczyn w końcu jak ktoś nie zaaklimatyzowany może "walczyć" w chmurach na wysokości powyżej 7500m nad morzem, bez tlenu, bez skafandra wyrównującego ciśnienie. Jak można walczyć, gdy człowiek jest nieświadomy tego co się wokół niego dzieje, bo jest w głębokiej śpiączce, opisana paralotniarka "zapadła w ciemność". Należy tu raczej mówić o szczęściu danej osoby, która w skutek niedoświadczenia dostała się we wpływy szalejącej burzy. 

- Oczywiście lot ponad 10km nad ziemią bez odpowiedniej aparatury jest absurdalny. Wszyscy chyba wiedzą, że normalny człowiek, bez aklimatyzacji na szczycie Mount Everestu traci przytomność w ciągu 3 minut i w ciągu kolejnych 3 minut umiera

( zmiana ciśnienia prawie 4-krotna z 1013HPa na ~250HPa, a powyżej 10km n.p.m jest mniej niż 200HPa, >5 razy mniejsze ciśnienie, 5 razy mniej tlenu).

Określona absolutna, graniczna wysokość na jaką może się wznieść żywe ciało ludzkie bez wspomagania tlenem i wyrównania ciśnienia to 9400m n.p.m. Jest to ostateczna granica powyżej, której egzystencja człowieka jest całkowicie zablokowana, płuca ulegają nieodwracalnej degradacji w skutek czego niemożliwe jest oddychanie oraz funkcjonowanie centralnego układu nerwowego. Śmierć następuje na tej wysokości praktycznie w ciągu sekund. Należy dodać, że dodatkowym czynnikiem, który eliminuję wszelkie formy życia na wysokości ponad 9000m jest temperatura. Niech mi ktoś wytłumaczy jak lekko ubrany zawodnik (mamy lato australijskie 20-30oC) może stawić czoło -50oC i to praktycznie nie generując ciepła w skutek całkowitego zahamowania oddychania? I to odmrażając sobie tylko uszy???

- Ewidentnie winą za taki opis tego niecodziennego wydarzenia należy obarczyć dziennikarzy, którzy wszędzie szukają sensacji, dla których 10km nad morzem jest tym samym co 8km, a może nawet 7km. Nikt nie opisał również jakim sposobem okazało się, że pobito wysokość 10,000 m n.p.m.. Standardowe urządzenia gps w takich warunkach przestają działać, nawet nie z powodu tak niskiej temperatury (zamarzają baterie), nie z powodu trudności odbioru satelitów, ale z powodu zabezpieczeń przeciążeniowych (prawo w USA i Kanadzie nakłada określone restrykcje na parametry sprzedawanych urządzeń gps). Zwykły wysokościomierz barometryczny w takich warunkach niczego sensownego też nie jest w stanie pokazać (szybkie i duże zmiany wysokości), poza tym większość używanych urządzeń nie ma na skali wysokości 8000m nad ziemią, a co dopiero 10km.

- Myślę, że sprzedana nam przez media bajka ma się nijak do rzeczywistości, jest dobrym żartem, a nie ustanowionym nowym rekordem.

 

 

***TYBET 2007***

 

- Kolejny raz już w mojej historii mającej miejsce tu na ziemi wylądowałem w Himalajach i to znowu w bazie pod Mt. Everestem (Camp Base 5150m n.p.m.). Oczywiście, nie było tu mowy o żadnym przypadku, ale o skrzętnie zorganizowanej małej (zaledwie 28 dniowej) wyprawie do Tybetu i to nowiutkim chińskim, żelaznym nabytkiem tj. najwyżej położoną na ziemi linią kolejową biegnącą do stolicy Tybetu Lhasy.

- Z założenia miała to być ostatnia wyprawa przed mającym nastąpić lotem i lądowaniem na Dachu Świata, która miała rozwiać ostateczne wątpliwości, co do powodzenia mojej misji. Tym razem doszedłem w swych poszukiwaniach, aż do trzeciej bazy wysuniętej (przełęcz północna,7000m n.p.m.) klasycznej drogi na najwyższy szczyt ziemi tj. jak to chińczycy dokładnie określili na 8844,5m n.p.m.. Nie planowałem wielkiej wspinaczki, a zaledwie trekking połączony z poszukiwaniem dogodnych miejsc do startu i lądowania moją lotnią ze zmodyfikowanym napędem. Ale jak to zazwyczaj  bywa, skoro tylko nadarzyła się sposobność lodowej wspinaczki z drugiej bazy wysuniętej (6400m n.p.m.) na przełęcz północną (7000m) porzuciłem trekking i od razu wystartowałem, aby sprostać nowemu wyzwaniu. Rzeczywiście była to przygoda, która dała mi wiele radości, dodała wiary we własne, drzemiące we mnie ogromne możliwości, w końcu bez wielkiej aklimatyzacji i przygotowań przełęcz została przeze mnie zdobyta.

 

Camp Base 5150m n.p.m.- nowa tablica pamiątkowa przy starym cmentarzysku.

 

- Celem mojego wyjazdu, jak już wspomniałem, było oszacowanie możliwości stworzenia lotniska podstawowego i założenia własnej bazy dla mojego projektu „Biały Orzeł” tj. lądowania motolotnią na Mount Evereście. Mój niezawodny instynkt połączony z rozsądną analizą dostępnych planów topograficznych podpowiadał mi, że w okolicy bazy podstawowej pod Mt. Everestem powinno roić się od dogodnych miejsc do lądowania i co najmniej paru doskonale nadających się do startu. Rzeczywiście połowa z wstępnie zakwalifikowanych przed wyjazdem powierzchni została w trakcie mojej wizyty zatwierdzona i wstępnie pomierzona oraz opisana. Upewniłem się dodatkowo będąc w Chinach, że uzyskanie zezwolenia na wlot na Mt. Everest wiązało się będzie głównie z formalnością uiszczenia stosownej, bardzo słonej opłaty. Jak dotąd w historii Mt. Everestu nikt nie występował o takowe zezwolenie, toteż moja przyszła ekspedycja będzie najprawdopodobniej pierwszą z pionierskiej serii, która takowe pozwolenie uzyska. Podtrzymany na duchu przez chińskich urzędników, co do sposobu i całej drogi legislacyjnej uzyskania pozwolenia mogłem spokojnie wracać do kraju.

 

Camp Base 5150m n.p.m., widok spowitego chmurami Mount Everestu.

 

- Wiele można by napisać o tym co się dzieje w Tybecie, czy jakim obecnie przeobrażeniom poddawane są komunistyczne Chiny, ale ta strona nie jest temu poświęcona i nie jest dokładną relacją z mojej wyprawy do Tybetu. Choć w tym sezonie (wiosna 2007 roku) pobito wiele rekordów oraz dokonano rzeczy z goła niemożliwych to chciałbym jedynie ograniczyć się tu do jednej wzmianki na temat dość istotny nie tylko dla mnie, ale również dla współczesnych wspinaczy, a mianowicie łączności w odludnych Himalajach.

- Ciekawym może wydawać się fakt, że po tybetańskiej stronie Mt. Everestu od tego roku doskonale działa telefonia komórkowa. Chińczycy chcąc sprostać wymaganiom turystów postawili pod samym Everestem kilka masztów telefonii komórkowej. Jeden z nich został tak ustawiony, aby można było nawiązać rozmowę telefoniczną nie tylko w samej wyjściowej bazie (5150m n.p.m. łączność przetestowana przez nas wielokrotnie, wysłaliśmy ponad 20 smsów), ale również wybiórczo powyżej przełęczy północnej oraz w kierunku przełęczy granicznej Lho La. Należy dodać, iż do tego roku trzeba było płacić olbrzymie haracze za możliwość użycia, bądź wypożyczenia telefonu satelitarnego w samym Camp Basie oraz w bliskości Mt. Everestu (~ 8euro/min.). 

Dla przykładu, mi osobiście udało się nawiązać 1-minutową rozmowę telefoniczną oraz wysłać smsa z przełęczy północnej (7000m, dogodnego miejsca szukałem pół godziny, ale opłaciło się). Jest to bez wątpienia najwyżej działająca na Świecie sieć telefonii komórkowej, jej zasięg w pionie dochodzi nawet do 9000m n.p.m. Dla porównania w Polsce zasięg w pionie sygnału telefonii komórkowej jest średnio odbierany do wysokości zaledwie 450m nad ziemią, co daje: do 550m n.p.m. w okolicach Warszawy oraz do 2800m n.p.m. w Tatrach – specjalne anteny są tak ustawione, aby sygnał nadajnika rozchodził się płasko przy ziemi, aby fale nie były emitowane w kosmos – co znacznie zmniejsza moc stosowanych obecnie przekaźników, a więc i koszty.

- Niejaki Brytyjczyk Rod Baber nawet uzurpuje sobie prawo do pierwszej rozmowy przez komórkę z samego wierzchołka Mt. Everestu (dokonał on kilku udokumentowanych rozmów i wysłał kilka smsów, artykuł), choć wcześniejsze rozmowy telefoniczne w sieci przez członków międzynarodowych expedycji z samej drogi wspinaczkowej i wierzchołka nie były czymś niezwykłym w tym okresie. Jak to pokazuje życie, kto pierwszy zrobi szum medialny wokół siebie, ten uznawany jest za pierwszego. Być może tak samo sprawa się miała z Mallorym i Hillarym, jeśli chodzi o kwestie, kto tak naprawdę stanął pierwszy na Dachu Świata. Któż to wie??? Choć takim to sposobem popularne telefony satelitarne, używane dotychczas jako jedyne, pewne źródło łączności z szerokim światem w Himalajach, przechodzą powoli do lamusa.

 

W drodze z middle camp do popularnej drugiej bazy wysuniętej, 6150m n.p.m.

 

 

   Autostradą na Mount Everest

 

Chiny rozpoczynają budowę autostrady na Mount Everest, aby ułatwić wniesienie olimpijskiej pochodni na najwyższą górę Ziemi - podały niedawno chińskie media. Droga ma dojść do obozu bazowego tzw. Everest Camp Base, na wysokość 5160 metrów, tam, gdzie obecnie prowadzi dobrze znana droga gruntowa przez przełęcz Pang La.


 Budowa tej 108km drogi asfaltowej na Mount Everest w Tybecie, która ma odbijać zaraz za Tingri od popularnej szosy przyjaźni łączącej Lhase z Katmandu do obozu bazowego na północnym zboczu tej góry, ma kosztować 15 mln euro i potrwa cztery miesiące - poinformowała chińska agencja Xinhua.
Nowa droga ma stać się główną trasą dla turystów i górskich wypraw, umożliwiając dotarcie do Everest Camp Base nawet na popularnych rolkach czy deskorolce.

 W kwietniu organizatorzy przyszłorocznych letnich igrzysk olimpijskich w Pekinie ogłosili ambitne plany najdłuższej sztafety z pochodnią olimpijską na trasie liczącej 137000km, przechodzącej - w ciągu 130 dni - przez pięć kontynentów i wspinającej się na sam szczyt Mount Everest.

 Wniesienie na dach świata pochodni olimpijskiej uważane jest przez część opinii publicznej jako manifestacja ze strony Pekinu, który chce w ten sposób zaznaczyć swoje roszczenia do Tybetu.

 

- Chińczycy sami pewnie nie zdają sobie sprawy, iż tym przedsięwzięciem istotnie przyczynią się do sukcesu mojej wyprawy lotniczej. Zbudowana asfaltowa droga szybkiego ruchu doskonale może zastąpić utwardzony pas startowy dla mojej motolotni i to bez wnoszenia specjalnych opłat lotniskowych.
 
 


Chiny zamykają drogę na Mount Everest w Tybecie

Chiny zamykają Mount Everest od strony Tybetu, nie chcąc dopuścić, by Tybetańczycy protestujący przeciwko olimpiadzie w Pekinie przeszkodzili im we wniesieniu olimpijskiego znicza na szczyt najwyższej góry świata.


  Listy wysłane w zeszłym tygodniu przez rządowe stowarzyszenie wysokogórskie do firm organizujących wyprawy informują, iż wspinaczki na Mount Everest i pobliski Cho-Oyu na granicy między Tybetem a Nepalem zostają wstrzymane do 10 maja.


 W tym czasie nie tylko nie będzie się można wspinać, ale również przebywać w bazie pod Mt. Everest. Blokada chińska obejmuję również wszystkie drogi dojazdowe do Everest Camp Base ( 5150m n.p.m.), w tym nowo wybudowaną autostradę na Dach Świata.


 Czas zakazu koliduje ze standardowym, wiosennym sezonem wspinaczkowym w kwietniu i maju. Decyzja ta wskazuje, że kontrola nad trasą olimpijskiego znicza z Lhasy na wierzchołek Czomolungmy jest dla Pekinu priorytetową sprawą. Sztafeta bezpośrednio dotyka bardzo czułego punktu - blisko 60-letniej okupacji Tybetu.


 Chiny usiłowały przekonać również władze nepalskie do zamknięcia do 10 maja wejścia od strony południowej. Nepal, dla którego dochody ze wspinaczek są znaczącym źródłem przydochodów, żądania te odrzucił.


 Wydanie zakazu wspinaczek zbiega się z marszem Tybetańczyków w Indiach, którzy wyruszyli w zaplanowanym na sześć miesięcy proteście przeciwko olimpiadzie w stolicy Chin, oraz protestami mnichów w samym Tybecie z okazji 49. rocznicy powstania skierowanego przeciwko okupacji chińskiej.


 Zdaniem wielu obserwatorów ogłoszenie zakazu jest złowieszczą demonstracją władzy. Pekin wykorzystuje olimpijski znicz, który powinien oznaczać ludzką wolność i godność, do obwieszczenia swojej dominacji w Tybecie.



PARALOTNIE W WYSOKICH HIMALAJACH




 Wielu zapewne nie raz zastanawiało się nad tym, czy można latać przy użyciu tak prostych konstrukcji jak paralotnie na pułapach grubo przekraczających 8000m npm w warunkach, w których niestety dobrze sobie radzą tylko przystosowane do tego celu samoloty i rakiety. Na tej wysokości ziemia wydaje się być maleńką, zaokrągloną wyspą z ograniczeniami, a życie ulega nieustannej weryfikacji do poziomu podstawowego, dla wielu tam zaczyna się pewna śmierć. Warunki są tak mało przyjazne, iż nawet nieliczne ptaki, które mogą wzbić się tak wysoko, często tego nie robią i wybierają inną, niżej położoną drogę przelotu.


 Czy loty w wysokich Himalajach to czyste szaleństwo??? Przecież przeszkody jakimi niewątpliwie są te wysokie góry wzmagają trudności z pilotażem, komplikują możliwość lotów żaglowych (tak popularnych w naszych górach), wzmagają i zmieniają kierunki prądów powietrznych, są dodatkową przeszkodą, barierą do ominięcia, przełamania. Osobiście mogłem się o tym przekonać, gdyż dokonałem kilkunastu paralotniowych zlotów w tych najbardziej eksponowanych górach. Niestety nie należały one do najdłuższych, ale wówczas liczyła się dla mnie wysokość, z której startowałem oraz niewymowne piękno okolicznej przyrody. Choć nie wystartowałem jeszcze ze szczytu Mount Everest to i tak zloty z ponad 6000 m npm w tych najwyższych górach świata były dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Dlatego nieustannie twierdze, iż największą przeszkodą przed nieznanym, przed nowym doświadczeniem jest zwykły, prosty lęk człowieka spotęgowany w tym przypadku ilością tragicznych, śmiertelnych wypadków zapisanych w historii Himalajów.


 W zeszłym roku angielska ekspedycja Gilo Cardozo i Edwarda  BearGrylls-a  „GKN MISSION EVEREST” (link: www.paramotormag.com) udowodniła, iż długie przeloty paralotnią z napędem (PPG) w wysokich Himalajach są jak najbardziej realne.


 14 maja 2007 roku obu śmiałkom udało się wznieść na wysokość ponad 8300m npm korzystając z prymitywnego startowiska koło Pheriche (Nepal),  położonego ponad 4500m nad poziomem morza na turystycznym szlaku do Everest Camp Base. Rekord wysokości zarejestrowany przez prezentera brytyjskiej telewizji Bear Gryllsa wynosił ponad 8950m npm, czyli ponad 100m powyżej Dachu Świata.


 Wstępnym zamierzeniem ekspedycji „GKN MISSION EVEREST” był przelot nad szczytem Mount Everestu, jednak wskutek wyraźnego sprzeciwu rządu Nepalu, dużego niebezpieczeństwa związanego z 7000-tysięczną ścianą Nupste, która zasłaniała bezpośrednio Mt. Everest po stronie Nepalskiej, dużego prawdopodobieństwa twardego lądowania po stronie Tybetańskiej i niemożności łatwego powrotu oraz nie osiągnięcia wystarczającego, bezpiecznego pułapu (min. 300m nad szczytem najwyższej góry świata) - czego skutkiem mogło być zniszczenie paralotni przez wytwarzany przez szczyt charakterystyczny pióropusz kryształów lodu o dużej prędkości, zrezygnowano częściowo z realizacji tego niesamowitego wyczynu.


 Pomimo, iż przelot nad szczytem Czomolungmy nie miał miejsca, to i tak należy uznać za duży sukces tej wyprawy wzniesienie się paralotni z napędem (PPG) na wysokość prawie 9000m npm  (ok. 12 mil od głównego wierzchołka Mt. Everestu), co potwierdza wysoką użyteczność paralotni z napędem w eksploracji z powietrza tej okolicy.


 Oczywiście zastosowany napęd (PPG) oraz system podtrzymywania życia nie przypominał  standardowego wyposażenia pilota paralotni z napędem. Silnik czterosuwowy z turbiną  i automatycznym wtryskiem posiadał moc prawie 100 koni mechanicznych (HP) na wysokości poziomu morza, natomiast na wysokości szczytu Mt. Everestu jego moc wynosiła zaledwie  25HP (Horse Power). Dodatkowo zastosowany system śmigieł, specjalny komputer pokładowy, system wizualizacji lotu i łączności, udoskonalone paliwo oraz butle ze sprężonym tlenem  składały się na ponad 60kg ciężar startowy, który to każdy z pilotów miał na plecach.


 Więcej informacji bardziej  lub mniej szczegółowych można uzyskać z show-strony ekspedycji: http://www.gknmissioneverest.com. Należy dodać tylko, iż osiągnięcie Anglików nie było niestety nadzorowane przez FAI (The Fédération ronautique Internationale), która to organizacja zajmuje się zatwierdzaniem tego typu rekordów. Dlatego wielu podważa to doniesienie twierdząc, iż jest to jedynie kontynuacja znanego serialu telewizyjnego z serii "Ultimate Survival", gdzie Bear Grylls odgrywa role głównego bohatera.


 

 

 

Linki:

Fly Over Everest 2004

Rocket Belt & Silniki na perhydrol

Kontakt:

 

 Autor:        Paweł Szymanek

Firma:

 

Everest Fly Expedition

 

Miasto:

 

 Warsaw

Pseudo:

 

Brown

 

e-mail:

 

 niedostepny

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright 2005 © Pawel Everest2006 - All rights reserved.
 Designed by Paweł
Szymane
k