MOUNT  EVEREST

 

Ludzkie istnienie jest urodzonym odkrywcą,

na przekór wszelakim granicą gna, pyta i próbuje odpowiadać.

Zapisy ustalone, historia wiedzy o tym Świecie określona, inspiruje ludzkie wyobrażenia, marzenia, doświadczenia...

 

Jest takie miejsce szczególnie tajemnicą osnute, dymiące niezmiennie chłodem od wieków zarania,

będące magnesem dla myśli zaklętych pośrodku ziemi zapomnianej.

Jest takie miejsce najwyższe, oplecione koroną ze szczytów wyniosłych, gdzie lód nigdy się nie stopi a pęka,

gdzie lawiny nigdy nie ustają a zawsze gdzieś prą,

gdzieś się zwalają, coś wyburzają.

Miejsce owiane, smagane śniegiem i wiatrami, miejsce niedostępne, bo najwyższe w ogromie MATRIXA ugadane.

To była i jest ostatnia granica, doświadczenia, poznania niechybna końca skarbnica.

Tchnąca śmiercią czeluści wygnana, nie zamieszkana, opłakana, wydeptana i cóż dalej, dalej tak samo nieznana.

 

         TAKI JEST EVEREST – OSTATNIA ZDOBYTA GRANICA

 

                                                                      (Pamiętnik P.Szymanek 2005r.)

 

 

Mt. Everest od Tybetanskiej strony, Camp Base (5150m n.p.m.)

 

HISTORIA

 

Wszyscy chyba znają legendę najsłynniejszej i najwyższej góry świata,  jaką niewątpliwie jest Mount Everest. Przypomnieć należy tytułem wstępu oraz dla upamiętnie-nia zmagań ludzkości związanych ze zdobywaniem tej góry krótki rys historyczny.

 

Odkryta na granicy Nepalu i Chin w 1852 roku jako Peak XV największa góra świata zawdzięcza swą nazwę brytyjskim geodetom polowym pracującym w Kalkucie. W 1865 roku po potwierdzeniu wszystkich obliczeń zostaje nadana jej nazwa Mount Everest (8840m n.p.m.) na cześć sir George’a Everesta, byłego generalnego mierniczego Indii. Wcześniej miała kilka innych nazw nadanych przez ludność zamieszkującą pobliskie tereny; i tak dla Tybetańczyków była ona Czomolungmą „boginią, matką świata”, dla Nepalczyków zaś to Sagarmatha „bogini nieba”.

 

Wierzchołek Mt. Everestu od Tybetańskiej strony.

 

Skoro ustalono, że jest to najwyższy szczyt Ziemi, podjęcie starań o jego zdobycie było tylko kwestią czasu. Na początku XX wieku po zdobyciu Bieguna Północnego i Południowego, Everest – zwany wówczas Trzecim Biegunem – stał się najbardziej pożądanym celem ziemskiej eksploracji. Potrzeba było 24 ludzkich istnień, wysiłku 15 wypraw, upływu 101 lat, aby na szczycie Everestu stanęła wreszcie stopa ludzka. I tak na krótko przed południem 29 maja 1953 roku sir Edmund Hillary (Nowa Zelandia) i Tensing Norway (Szerpa, Nepal), obaj biorący udział w trzeciej już wyprawie brytyjskiej od strony Nepalu, zostali pierwszymi ludźmi, którzy tego dokonali. Trzy dni później wiadomość o tym dotarła do królowej Anglii Elżbiety – w przeddzień jej koronacji. Wyczyn ten okrzyknięto jako cud nad cudami i rzeczywiście był nim dla załamanych Brytyjczyków, którzy stracili całe imperium kolonii po drugiej wojnie światowej. W jednej chwili przez trwającą w kryzysie gospodarczym Anglię przeszła fala pozytywnych uczuć, w których dominowała nadzieja na lepszą przyszłość, duma i patriotyzm.

            Tensing Norway został narodowym bohaterem Indii, Nepalu i Tybetu, a każdy z tych krajów dowodził, że pochodził on właśnie z niego. Sir Edmund Hillary po otrzymaniu tytułu szlacheckiego z rąk królowej mógł oglądać wizerunek swojej twarzy na znaczkach pocztowych, okładkach kolorowych magazynów, w książkach, filmach, w TV i na pięciodolarowym banknocie (Nowa Zelandia). W ciągu jednej nocy skromny pszczelarz z Auckland przemienił się w jednego z najsłynniejszych ludzi na Ziemi. Do dziś skalny uskok na ostrej jak brzytwa grani Everestu nosi jego imię. 

 

Mt. Everest od Nepalskiej strony z widocznym lodowcem Khumbu.

            Przy okazji obchodzonej 50. rocznicy dziewiczego wejścia na Mt. Everest jego ówczesny zdobywca – sir Hillary odwiedził Polskę. Kraj nasz posiada wyjątkowo bogatą i sięgającą daleko w przeszłość tradycję osiągnięć w Himalajach. To właśnie do Polaków należą pierwsze wejścia w zimę, w ekstremalnie trudnych warunkach na wiele najwyższych szczytów Ziemi. Dokładnie w lutym ubiegłego roku minęło 25 lat, odkąd Krzysztof  Wielicki i Leszek Cichy jako pierwsi w historii dokonali zimowego wejścia na Mount Everest. Wiadomość ta znalazła szeroki oddźwięk w ówczesnej Rzeczypospolitej i wywołała podobne reakcje jak w Anglii po pierwszym, wiosennym wejściu Hillarego. Niektórzy nawet porównywali ją z jakże doniosłą wieścią o objęciu Stolicy Piotrowej  przez  Polaka, Karola Wojtyłę. Wszyscy mamy również w pamięci dokonania naszej Wandy Rutkiewicz, która  jako pierwsza Europejka wspięła się na ten najwyżej położony punkt w 1978 roku. W ubiegłym roku media doniosły o kolejnym sukcesie Polaka, mojego kolegi ze studiów, Piotra Morawskiego, który jako pierwszy w historii zdołał wejść zimą na Shisha Pangme (8027m, 2005r.) czy Marcina Miotka, który równolegle ze mną bez tlenu wspinał się na dach świata. Dokonania te, jak i  wiele innych,  wpisały się na zawsze do księgi rekordów, sytuując Polaków jako bohaterów, niestrudzonych i odważnych eksploratorów naszej planety.

HISTORIA NAJNOWSZA

(artykuł styczeń 2006r. Paweł Szymanek)

      Wydawałoby się już, że w kwestii Everestu ludzie zrobili wszystko. Na najwyższą górę świata wdrapano się ze wszystkich stron, zdobył ją 70-latek, 12-latek, niewidomy i kaleka. Pobito na niej szereg rekordów, w tym nawet prasownia na najwyższej wysokości, żucia gumy balonowej i picia piwa czy gotowania jajek na twardo. Należy zadać sobie pytanie, czy coś jeszcze zostało do zrobienia? Okazuje się, że jak najbardziej.

             

                                B. Roche wraz z żoną na Mt. Evereście (2001r.)

 

W 1988 roku pionierem powietrznego podboju Mt. Everestu został Jean Marc Boivine. Zleciał on samotnie na paralotni z wierzchołka, czym zaskoczył wielu, którzy uważali, że jest to niemożliwe. Od tego czasu niewielu śmiałków miało odwagę wyczyn ten powtórzyć.

Jednym z nielicznych okazał się słynny francuski paralotniarz i alpinista Bertrand Roche (Zebulon). Zdołał on wraz z żoną (Claire Bernier Roche) wspiąć się na szczyt i zlecieć z niego w tandemie na paralotni aż dwukrotnie (2001 rok). Państwo Roche stosowali przy samym podejściu aparaty tlenowe zaopatrzone w butle ze sprężonym tlenem, które miały na celu wyrównanie niedoboru tlenu w bardzo rzadkim powietrzu panującym w strefie śmierci wysokościowej (tj. powyżej 7500m). Zastosowanie wspomagania organizmu tlenem przyczyniło się do poprawienia zdolności koncentracji, szybszej przemiany materii, szczególnie korzystnej przy olbrzymim wysiłku, jakim jest wspinaczka wysokogórska, oraz podczas precyzyjnej nawigacji podczas lotu. Samo    rozpostarcie paralotni na szczycie nie  było proste, trwało ponad godzinę i angażowało oprócz naszych bohaterów całą obsługę asekurującą, obecną przy wejściu, tj. wynajętych Szerpów i przewodników. Pierwszy w historii zlot tandemem był bardzo krótki, dystans z wysokości 8848m na 6400m (różnica poziomów 2450m)  śmiałkowie pokonali zaledwie w 8 minut. Jest to spowodowane nie tylko warunkami panującymi w tej części pasma Himalajów, szczególnie w wyższych partiach - bezpieczeństwo ponad wszystko - jak po wyczynie relacjonowali nasi bohaterowie -  ale także  gęstością powietrza (istotny wpływ na szybkość opadania). Jest to jak dotąd jedyny opisany przypadek użycia paralotni w tandemie powyżej 8000m n.p.m.

 

Z drugiej strony, pierwszego udanego przelotu samolotem nad Mt. Everestem dokonano dopiero po przelocie nad obydwoma biegunami pod koniec lat 20-tych  przez R.E. Byrda i Floyda Bennetta. Dziewiczy lot odbył się 3 kwietnia 1933 roku i dokonał go zespół L.V.S. Blackera, wykorzystując do tego zadania dwa specjalnie przystosowane dwupłatowce. W latach 90-tych zarówno balon jak i motolotnia wzniosła się na wysokość dachu Świata i przeleciały nad nim, łamiąc dotychczas ustalone reguły poruszania się w przestrzeni powietrznej.  

 

              

 

Warto wspomnieć w tym miejscu również o burzliwej historii rozwoju lotni i lotniarstwa, która rozpoczęła się we wczesnych latach 50-tych. Wtedy to Francis Rogallo – syn polskiego emigranta (Mateusza Rogali), opracował projekt skrzydła o kształcie delty, mającego umożliwić powrót na Ziemię lotem ślizgowym lądownikom NASA. Projekt został niestety odrzucony, ale zajęli się nim prywatni pasjonaci – Amerykanie Bill Bennet i Dick Miller oraz Australijczycy Dave Kilbourn i Bill Moyes. Tak się to wszystko zaczęło, choć pionierów różnego rodzaju konstrukcji szy-bowców wcześniej nie brakowało. Pierwszego udanego lotu na lotni dokonano z Góry Kościuszki w Australii. Współczesne lotnie oraz paralotnie są najbardziej popularnymi, amatorskimi obiektami szybującymi, realizującymi odwieczne marzenie, pragnienie człowieka tj. unoszenia się i lotu nad ziemią, tak jak to robią ptaki.

Opierając się na wymienionych dokonaniach, można określić nowe granice ludzkich możliwości i wytrzymałości, które samoistnie stają się nowym wyzwaniem dla kolejnych generacji. Nikt jeszcze nie próbował pokonać drogi w obie strony, na szczyt Czomolungmy i z powrotem drogą powietrzną. Standardowy helikopter tam nie wleci (pułap do 6000m), rakieta nie wyląduje, samolot potrzebuje lotniska. Potrzebny jest zatem sprzęt, któremu wystarczy w miarę płaski i twardy kawałek podłoża 10 na 10 metrów. Wydaje się że, najlepiej do tego nadaje się lotnia.  Ta NOWA TECHNIKA zdobywania szczytów mogłaby szybko zrewolucjonizować istniejące klasyczne podejście. Każdy mógłby stanąć na dowolnie obranym ośmiotysięczniku bez specjalnych przygotowań i wniesionego trudu wspinaczki.  Jest to jednak jak dotąd wyczyn bardzo skomplikowany nawet dla takiego człowieka jak wspomniany, zasłużony Bertrand Roche (Zebulon), który, gdy zleciał z Mt. Everestu tandemem, miał za sobą 19 lat latania, prawie tyleż wspinaczki i mając zaledwie 30 lat dwukrotnie wpisał się do księgi rekordów Everestu.

Głównym problemem do rozwiązania, który wyłania się po bardzo trudnych i zmiennych warunkach klimatycznych panujących w Himalajach, są ograniczenia obecnie dostępnego sprzętu. Na wysokości powyżej 6500m, stopień wychłodzenia jest tak duży, że para wydzielana w procesie spalania w standardowym silniku spalinowym bardzo szybko zamarza, tworząc lód, który zapycha przewody. Uniemożliwia to zarówno sam start, jak i precyzyjny, powolny lot, który mógłby zakończyć się w końcowej fazie lądowaniem na niewielkiej powierzchni szczytu. Zachodzi zatem potrzeba zastosowania specjalnych układów kompresujących, rozgrzewających, izolujących i wspomagających pracę silnika. Specjalne, bardziej energetyczne mieszanki paliwowe to konieczność. Wprowadzenie zamiast konwencjonalnych, powszechnie dostępnych silników spalinowych np. silnika odrzutowego, a szczególnie łatwego w obsłudze silnika rakietowego, daje dużo większą pewność powodzenia takowego przedsięwzięcia. Wszystko to jest jednak bardzo kosztowne. Zaprojektowanie, wykonanie, przeprowadzenie wstępnych prób, testów i w końcu sam transport sprzętu do bazy pod Mount Everestem to wyzwanie stanowczo nie na kieszeń zwykłego śmiertelnika w naszym kraju. Sądzę jednak, że ostatnie słowo nie zostało jeszcze wypowiedziane w tej materii i nikt nie wie, do kogo będzie należeć, podobnie jak to było ze zdobyciem Everestu. To tylko kwestia czasu.

 

 

 

Kontakt:

 

 Autor:        Paweł Szymanek

Firma:

 

Everest Fly Expedition

 

Miasto:

 

 Warsaw

Pseudo:

 

Brown

 

e-mail:

 

 niedostepny

 

 

Copyright 2005 © Pawel Everest2007. All rights reserved.
 Designed by Paweł
Szymane
k